Bida oblicze ma szare, zmęczone czuwaniem, rozbiegane oczy, fot. PitfalllLubię poranki. Jak mgliście jeszcze, ale już ciepło. Jak nowy ranek niesie kosz nowości. Jak wszystko, co w najbliższym czasie nastąpi – będzie pierwsze

Czynności, rytuały niemalże – pierwsze. Pierwsze dotknięcie podłogi, kapcie, pierwsze kroki, toaleta, pierwsza kawa, spojrzenie, przejście przez próg – pierwsze. Nowy dzień, nieużywany, pełen niespodzianek do rozpoczęcia, do zapisu. Wszystko od nowa. Rozpoczynamy.

Wyjście, pierwsze wyjście, ogląd i spojrzenia co nowego, jakie zmiany przyniósł kolejny, spotkania – też pierwsze. Z rana samego. Pozdrowienia i zapytania:

„Co tam ?” - „Eee, stara bida...”

Czyli nic nowego. Nowy przemycił zaczyn poprzedniego. Teraz nawet, jak wszystko jest pierwsze, to jednak coś jest takiego, co w mentalności powszechnej jak znak wodny nieusuwalny na czystej karcie dnia, jakby wypadło z czasu i funkcjonowało równolegle, było zawsze obok, zawsze na oku i pod ręką. Prześladuje i truje, wyziera z niemalże każdej strony... Jakby zaklęciem rzeczywistości, negatywnym, przekorą lub oznaką kompletnego zgnuśnienia, zborsuczenia, depresji – albo zwykłego „daj mi spokój...” Nocebo. W rzeczy samej.

Od pierwszego wejrzenia więc narzekactwo i czarnowidzenie, optymizm nawet palca z tej bidy całej nie wychyli – a nawet jeśli, to niczym w ratownictwie wodnym – na każdy chwyt jest kontra, jak w fizyce – akcja, reakcja, bida zawsze plus okłada minusem, takim niezawodnym, zawsze gotowym ostrzem przybije - „Ty się nie ciesz, bo...” …

Bida najmądrzejsza jest, bida widzi sześć kroków w przód, bida zawsze wytłumaczyć się stara, że nawet jeśli błyszczy – to jednak odbiciem, że pozytywne myślenie czujność usypia, a jeśli nawet mimo wszystko się uda... Nieee, to przypadek, odstępstwo od reguły – nawet cisza przed burzą, przegrupowanie sił przed ostatecznym uderzeniem w odsłonięty splot. Przed ostateczną masakrą.

„Masakra, masssakra” - już tak podbija swoje wywody pod stratosferę, raz nawet kiedyś słyszałem że „zrywki te lepsze pozabierali, dają takie liche, co rwą się zaraz za rogiem, takie dziadostwo teraz, (szmaciane nosić – swoje, mocne, pakowne – taaa, i co jeszcze – bida już się w sobie gotuje), wszystko pod górę – a gorzej będzie, na pewno. Bo jak zabrali to nie dadzą, a oszukują, a sobie biorą, a cwaniaki, a pogody ma nie być, a jak nawet jak będzie to nie ma co i z kim, bo po co, bo pewnie podpucha, i tak do niczego... Bida myśli nędznie, widzi nędznie i nędznie odbiera.

Bida oblicze ma szare, zmęczone czuwaniem, rozbiegane oczy, lekceważący wzrok, zaciśnięte usta i pochyloną, niby przyczajoną sylwetkę – ale do uniku, nie do skoku. Przemieszcza się jakby cmentarnym spacerem, posępnie... Umartwia się, trwa w gotowości do przyjęcia tego co niechybnie nastąpi, a pewnie będzie kolejnym marnym spełnieniem marnego proroctwa... Paradoksalnie – takiemu typowi raczej niczego nie brakuje, potrafi jednak nawet własne plusy okleić minusami i już eksportować wraz z całym ładunkiem nieszczęścia każdemu, kogo na swej drodze spotka. Od rana samego, nawet tego ciepłego jak ten – choć dla bidy pewnie on też jest zaczątkiem czegoś okropnego...

Bidę omijam szerokim łukiem, współczuciem darzę, w dyskusję nie wchodzę – niech sobie cierpi, to podobno uszlachetnia. Cieszę się porankiem ciepłym i nie myślę co też z tego może godnego zmartwień i psioczenia wyniknąć. Bo negatywne myślenie to bida.

Bida z nędzą. :)

Pitfall

Podziel się ze znajomymi!

W celu zapewnienia jak najlepszych usług online, ta strona korzysta z plików cookies.

Jeśli korzystasz z naszej strony internetowej, wyrażasz zgodę na używanie naszych plików cookies.