Psikawki "jajeczka" - odkąd pamiętam - zawsze były mocno poszukiwanym i pożądanym przez dzieciaki towarem sezonowym w sezonie "plus tydzień do śmigusa"

W czasach współczesnych memu dziecięctwu w zasadzie wielkiego wyboru nie było, wspomniane jajeczka plus ewentualnie plastikowe żaby, nieraz pistoleciki na wodę produkowane przez którąś z wielu spółdzielni inwalidów na byle jakich wtryskarkach. W stosunku jakość/cena bezapelacyjnie wygrywały jajeczka, przed żabami zużywającymi zbyt wiele wody na psik i nie mieszczącymi się w kieszeni, czy też pistoletami na wodę dość szybko psującymi i przeciekającymi w kieszeni. W ówczesnych czasach psikawki nabywało się na podstawie szeptanych wskazówek "gdzie są". Najszybciej i najbliżej było "u Józka" na osiedlu 25-lecia PRL, najdalej ale za to najpewniej - w kiosku szpitalnym. Kiosk szpitalny miał tę zaletę, że był zaopatrywany identycznie jak te na mieście, jednak ze względu na jego lokalizację i specyficzną klientelę towary tego typu były dość długo dostępne właśnie tam - nie sprzedawały się z przyczyn oczywistych...

Te czasy właśnie o których tu mowa to te, gdzie najbardziej wyczekiwanym momentem świąt był ten, w którym bezkarnie można było lać się wodą od samego rana do (teoretycznie) południa - a w rzeczywistości prawie do zmierzchu... Te, kiedy w ostatni dzień szkoły przed świętami woźny zamykał główny zawór wodny w szkole, która spływała strumieniami pojedynków na "jajeczka" i "żaby", gdzie Ciało Pedagogiczne dokonywało komisyjnie rewizji tornistrów i kieszeni dla rekwirowania wszelkich wodomiotaczy i wodolejów zalewających szkołę wraz z uczniami. W których przebiegnięcie kilku ulic z wiaderkiem wody nie stanowiło powodu do większej zadyszki.  W tych zwykłych czasach gdzie forma chyba nie miała nic do treści, a sam akt polewania się wzajemnego był nieskrępowaną i wesołą zabawą na cały dzień. Jajka - psikawki stanowiły numer jeden w kategorii "polewaczka przenośna".

W tym roku kupiłem dzieciakom jajeczka psikawki. Współczesne. Nie musiałem biegać po mieście w poszukiwaniach, nikt też nie szepnął "w szpitalu jeszcze są". Krzyknął do mnie napis, zawołał mnie. Większe są jakieś takie, bardziej chropowate. Kolory bardziej żywe, rażące. Wypada rurka do wewnątrz. Korek niedopasowany. Leje się bokiem. Cieknie w kieszeni. Pewnie z importu. Tandeta.

Wesołych świąt!

Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com

Podziel się ze znajomymi!

W celu zapewnienia jak najlepszych usług online, ta strona korzysta z plików cookies.

Jeśli korzystasz z naszej strony internetowej, wyrażasz zgodę na używanie naszych plików cookies.