Odbył się u nas, po raz dwunasty, festiwal. W mieście naszym, w najwyższym jego punkcie, punkcie skrajnym, na wzgórzu zwanym „Obserwator” (zdaje się, że z uwagi na umiejscowienie tamże w czasach zamierzchłych punktu obserwacyjnego jednych wojsk zasadzających się na inne – można doczytać w historii miasta)
Artykuł pani Anny Maciochy z 11 sierpnia w sprawie przyszłości SP ZOZ wywołał burzliwą dyskusję w Internecie. Pozostaje jedynie wyrazić ubolewanie, że prawdopodobnie mamy już do czynienia z przysłowiową musztardą po obiedzie
Tak mnie to trapiło, aż sprawdzić musiałem: Clint Eastwood, i związana z Nim radiowa wzmianka...
Mieć swoją katastrofę to wielka rzecz. W dobrym tonie jest jakąś mieć. Żeby świętować ją móc i cierpieć z niej systematycznie, rokrocznie. Taką żeby nas prawie zabiło, ale nie aż tak zupełnie. Żeby prawie, już – ale mimo buta na gardle jeszcze trochę wierzgać. Bo z butem na gardle wierzgać się da, ważne jednak aby nie przeholować. Tyle aby dramatyzmu nadać, bo jak wiadomo – i tak na łaskę i niełaskę jesteśmy zdani, niemniej zanim nacisk ustąpi nastroszyć się jeszcze groźnie. I czekać końca. I jeszcze od końca odczekać dla efektu. Rok, albo dwa